Zaraz stuknie miesiąc jak nic nie napisałem. Codzienne żyćko weszło na takie obroty, że pan redaktor który do kawki pisał sobie teksty otrzymał niemal śmiertelny cios. Niemal, gdyż nigdy nie traktowałem tego jako obowiązku, a bardziej jako zajawkę i wewnętrzną potrzebę, a tej nie jest w stanie uwalić żadna okoliczność. Tak właśnie dotarłem do tej ciepłej październikowej niedzieli w której wreszcie udało mi się z kawką uwalić przy kompie i pisać ten tekst. Jaram się jak dzieciak !
Nie potrafię lepiej opisać swoich ostatnich refleksji niż poprzez tytuł 62 wydania CJK. Jeżeli czytacie moje wypocinki na social mediach to zapewne wiecie, że za chwilę ruszam na Mistrzostwa Europy No-Gi, które będą moim pierwszym tripem sportowym za granicę. Niezbyt jakoś się spieszyłem przez tą dekadę, aby startować za granicą, a było to oczywiście podyktowane ograniczeniami życiowymi, które dotyczą większości. Nie trzeba się rozwodzić, że chodziło o hajsy, ale decyzja o tegorocznym starcie nie była podyktowana jakąś nagłą zmianą statusu. Chodziło tylko i wyłącznie o to, że czułem głód. Strefa komfortu ma to do siebie, że pozwala na spokojny trening i egzystencje bez dodatkowych stresorów, ale do ciężkiego chu#a – ile można tak żyć ? Ja długo nie mogę. Nigdy nie byłem jakimś wyjątkowym zawodnikiem, ale od zawsze rok kalendarzowy przeplatany był okresami przygotowań w których kotłowało się od emocji, bólu, głodu i innych uczuć bez których nie byłbym tu gdzie jestem. Kiedyś już próbowałem powiedzieć sobie pas z zawodami, gdyż ogarnęło mnie to ciepło osiągniętego celu, no wiecie, jiu-jitsu full time spod znaku trenera, redaktora itp. Długo nie wytrzymałem, gdyż po prostu głód bodźców był silniejszy. Na dzień dzisiejszy głód ma również znaczenie dosłowne, gdyż ostatni tydzień docinania wagi to sto procent fokus na jedzeniu, ale tym razem nie było tak najgorzej. To mianowicie stało się za sprawą zrozumienia.
Zrozumienie moi drodzy to kolejna kwestia, która prześladowała mnie podczas tych 12 tygodni przygotowań. Każdy kolejny tydzień to nowe wnioski i refleksje, a nie obyło się również bez takich, które podpowiadały że te moje jiu-jitsu jest gówno warte i może warto skończyć odpie#dalać tą szopkę z kreowaniem siebie na profesjonalnego sportowca. Ilekroć piszę o swoich przygotowaniach i drodze na zawody gdzieś tam pojawia się pytanie „kogo to ku#wa obchodzi ? robisz z siebie jakiegoś gwiazdora, a jesteś co najwyżej przeciętny !”. Jednak poza tymi negatywnymi dialogami kilkukrotnie mnie olśniło i zrozumiałem jeszcze lepiej, że to wszystko jest ciągłym procesem i drogą pełną wzlotów i upadków. Do mocniejszych treningów wróciłem jakoś z początkiem lipcowych obozów, a przecież na początku roku zaliczyłem taki zdrowotny dół, że nie wiedziałem co się wydarzy nazajutrz. Wakacyjne miesiące płynęły spod znaku bezrobocia i pływaniu w słabościach, a pierwszy dzień nowego roku szkolnego przywitał mnie na wadze z rekordową liczbą. Nagle do#ebało tyle nowych zajęć, że znów zacząłem się zastanawiać czy w tej sytuacji nie odpuścić ME bo przecież nie ogarnę tego wszystkiego. Dziś już niemal na samej mecie rozumiem, że tak właśnie miało być, że im bardziej te przygotowania zostały dociążone przez codzienność tym większą wartość miały. O tym jednak później. Po powrocie.
Jestem w stanie zaakceptować coraz więcej z prostego powodu. Kocham tę grę bez względu na wszystko. Bywają dni w których już po prostu tracę cierpliwość i nie mam najmniejszej ochoty tłumaczyć techniki, gdyż powiedzmy jest to 8 trening danego dnia. Są również takie w których mimo poprowadzonych 8 treningów jestem nakręcony jak zegarek i potrafię tak poprowadzić trening, że wszystko wchodzi jak należy. Nie wspominam już o dniach w których sam dostaję wpie#dol od Janka i nie mogę nic zrobić moim chłopakom. Wychodzę z maty i czuje się jak przysłowiowe gówno. Wychodzę z maty i czuje się tak dobrze, jakbym pierwszy raz kogoś poddał. To wszystko jest nieistotne, gdyż bezwarunkowo pałam miłością do tego co mnie wykreowało i doprowadziło do miejsca w którym jestem. Tego życzę i Wam – wiecznego głodu, postępującego zrozumienia i oddania tej grze bez względu na wszystko. OSSS !
tekst: Łukasz Truskolawski