Jest takie powiedzenie zawarte w skrócie myślowym, które osadziło się mocno w popkulturze dzięki tytułowi znanego utworu muzycznego. „C.R.E.A.M” to jeden ze szlagierów pierwszego albumu Wu Tang Clanu i jego tytuł oraz sens będzie fundamentem na którym opiera się dzisiejsze wydanie.
Jesteśmy świadkami niezwykle ważnych ruchów w grze. O tyle jak poziom sportowy naturalnie poszedł do przodu dzięki zaangażowaniu trenujących, tak biznesowo jednak ten progres trudno było traktować w kategorii dynamicznych. Mam wrażenie, że lody zostały przełamane i to odrazu na konkrecie. Chwile temu „największy, najlepszy, niekwestionowany i najgłośniejszy” grappler na świecie ogłosił kontrakt opiewający na 100k papieru z firmą związaną z Bitcoinami. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że tegoroczne finały ADCC wspierać będzie Joe Rogan i jego show JRE czyli najpopularniejszy podcast na świecie. Przypomnę, że ów autor zarobił niemal 100mln dolarów na kontrakcie ze streamingiem, więc nie mówimy o byle groszach. Gracze są poważni i wchodzą, bo gra staje się poważniejsza. Simple and easy.
Czy coś przegapiliśmy ? Jakiś przełomowy moment w którym zainteresowanie zaczęło być realnie większe ? Przegapili Ci, którzy nie spędzają określonej ilości czasu w świecie social mediów. Tam znajdują się wszystkie odpowiedzi na dzisiejsze hipotezy. Jest mnóstwo zajebistych zawodników na świecie, prezentujących bardzo wysoki poziom, ale niekoniecznie to on jest dziś czynnikiem warunkującym grube kontrakty. Szeroko pojęta „rozrywka” (z ang. entertainment) to skill, który zdaje się być współcześnie fundamentem kariery. Nie ważne co mówią, ważne by mówili. I tak jak totalnie nie rozumiem tego toku myślenia, tak z drugiej strony nie za wiele wiem o profesjonalnym sporcie ze strony biznesowej.
Wywodzę się ze starych czasów w których sportowcy zarabiający grube siano należeli do ekstraklasy w swoich dziedzinach, które z kolei były tak potężnie dofinansowane że nie potrzeba im było współczesnego „hajpu” (z ang. hype). Od kiedy pamiętam Jiu Jitsu zawsze było tym biednym, zapomnianym dzieckiem o którym nie mówił nikt poza rodziną i bliskimi, ale które zawsze znało swoją wartość. Kto by tam pamiętał, że najpopularniejsza organizacja mieszanych sztuk walki na świecie powstała właśnie z ramienia największego klanu Jiu Jitsu ? Dziś pomimo swojej ogromnej popularności MMA nie pociągnęła ze sobą Jiu Jitsu, a kiedy walka przenosi się do parteru często traci na swojej atrakcyjności dla tych „niedzielnych” fanów, którzy jednak owy rozgłos generują.
No, ale nie chciałbym zabrzmieć przez pryzmat narzekacza. Zatrzymajmy się na chwile i spójrzmy na to wszystko przez jasne szkiełko. Ilu trenerów dziś może żyć swoim „Jiu Jitsu Lifestyle”, które kiedyś wydawało się niemożliwe ? Okazało się, że na lekcje prywatne jest więcej chętnych niż ktokolwiek by się spodziewał. Jakże wspaniałą i wdzięczną jest praca z dziećmi, tym najmłodszym pokoleniem chwytaczy, którzy odpowiednio wkręceni mogą zostać na macie na długie lata i wyrosnąć dzięki temu na młodych wartościowych ludzi. Ich rodzice zachwyceni tym co widzą podejmują decyzję by przyjść na matę, zabrać znajomego i puszczać Jiu Jitsu w świat. Mistrzostwa Polski BJJ w obłożeniu na około 1500 osób to wynik, który z punktu widzenia współczesnych sportów walki możemy zaliczyć do co najmniej niezłych. Wszystkie te sytuacje generują ruchy w postaci frekwencji. Te natomiast generują dochody, a czy to właśnie nie o nich mówimy w kontekście biznesu ?
Czy jednak możemy mówić o „profesjonalizacji” dyscypliny ? Ostatnio miałem okazję posłuchać podcastu z Travisem Stevensem, który podzielił się ciekawym spostrzeżeniem, iż nie ma mowy o „profesjonalnym sportowcu”, który jednocześnie bierze udział w rywalizacji sportowej i dąży do wyników, a przy tym prowadzi akademie i zarabia tym na chleb. Sam termin „professional” tłumaczymy jako zawodowy, a więc realizujący konkretny zawód. Wychodzi na to, że w naszej dyscyplinie rzeczywiście trudno o takie miano, kiedy zawodowo, zarabiając na życie prowadzimy treningi, a starty w zawodach i wyniki sportowe traktujemy wyłącznie jako element gry. Ba, spójrzmy na wielkich tego sportu, którzy dorobili się naprawdę poważnych tytułów. Wyniki przyniosły im seminaria, wyższą sprzedaż szkoleniówek etc, ale wszystko to sprowadza się raczej do roli większego popytu na wiedzę i umiejętności instruktorskie. Śmiem zakładać, że na swojej sportowej drodze przy samorealizacji wsparcie materialne mieli o wiele skromniejsze i to raczej dzięki ludziom dobrej woli lub kontaktom.
Dziś jednak należy przyznać, że narzędzie jakim są media społecznościowe mogą przysłużyć się wielu talenciakom (beztalenciom niestety również) w osiągnięciu wspomnianego rozgłosu, a co za tym idzie zainteresowaniu sponsorów. Coś co osiągnął Gordon Ryan wydaje się jednak wciąż bardzo odległe, gdyż gość po prostu oprócz tego, że pilnuje by być przysłowiowym kijem w mrowisku po prostu ma niesamowite Jiu Jitsu. Można go lubić, można nim gardzić, ale trzeba przyznać że jest wyjątkowy i na ten hajs zasługuje. Teraz za każdym razem, kiedy pomyślicie że fajnie jest trzepać takie siano zadajcie sobie pytanie czy poświęcilibyście tyle swojego życia na komentarze na instagramie i robienie koło pióra większości ludziom ze środowiska, którzy są tu od zawsze. Podejrzewam, że jest to cholernie energochłonne i dedykowane komuś o wyznaczonych cechach osobowości cenionych we współczesnym biznesie.
Pamiętajcie jednak, że nic straconego. Bycie głośnym i kolorowym na socialach to nie jedyna droga kariery w tej grze. Najtrudniejszym wydaje się określić w którą stronę chcemy iść i czy naprawdę jesteśmy w stanie zapłacić za to cenę. Każdy wybór będzie wymagał jednego – rzetelnej pracy popartej zajawką i autentycznością w tym co robimy. Bez tego nie ma na co liczyć. Zdrówka !
tekst: Łukasz Truskolawski