Kamil Umiński po MP Grapplingu

To był bardzo dobry turniej. Organizator, Jacek Wróbel, kolejny raz stanął na wysokości zadania. Sympatyczna oprawa, ładne i oryginalne medale, wspaniały obiekt sportowy, jasny i czytelny harmonogram – to skojarzenia z zawodami w Koninie. Wszystko było dopięte, a rzeczy, które nie wyszły, były kompletnie niezależne od organizatora.

Szkoda, że nie dopisała frekwencja. W dużej mierze wynika to, jak mi się wydaje, z niechęci do biurokracji związanej ze startem. Zapewne z roku na rok będzie się to zmieniało, w końcu bowiem umocni się w Polsce struktura nowej federacji i grapplingu w tej wersji, a punkty zdobywane w turniejach będą przynosiły klubom wymierne korzyści, odzwierciedlające wyniki.

Niestety po raz kolejny zawiodło sędziowanie. Jest to przede wszystkim naturalna konsekwencja dotychczasowej sytuacji. Grappling przy PZZ jest przecież młodym sportem, a doświadczenie sędziowskie mogło być dotąd zdobywane wyłącznie podczas turniejów ADCC – nawyki z Abu Dhabi powodują wciąż drobne pomyłki i trudno się temu dziwić. Wszyscy dopiero uczymy się tych przepisów i póki co odnoszę wrażenie, że nikt nie jest pewny, co i jak jest punktowane. To zresztą może być też przyczyną niskiej frekwencji: zawodnicy i trenerzy nie mają ochoty startować w turnieju, którego zasad do końca nie znają lub nie rozumieją. Chociaż więc przyczyny błędów są dla mnie jasne, to jednak muszę przyznać, że chwilami stronniczość i ignorancja sędziów budziła we mnie niesmak. Inną rzeczą jest też fakt, że sędziów było po prostu za mało, nie zadbano chyba o żadne zmiany ani o odpoczynek.

Do startu w tym turnieju przygotowywałem się 2 miesiące. Wiele osób z klubu pracowało na mój sukces. Oprócz treningów – mozolnych, ale przecież satysfakcjonujących, bo to jest to, co lubię robić – w grę wchodziło coś dużo mniej przyjemnego: długotrwała i bardzo restrykcyjna dieta. Pierwszy raz schodziłem do tak niskiej wagi. W sumie zrzuciłem do tego startu 12 kilogramów. Udało mi się to dzięki pomocy nieocenionego w dziedzinie dietetyki Tomka Wiśniewskiego. Poprowadził mnie idealnie. W czasie tego okresu ani razu nie czułem się bardzo osłabiony, co było raczej dziwne, bo wcześniej nawet małe odchudzanie kończyło się dla mnie infekcją lub osłabieniem. Tym razem wszystko poszło bez najmniejszych problemów i w piątek o 19 waga pokazała 90,0 kg.

Pod względem fizycznym przygotowywali mnie jak zwykle Radek Turek i Robert Faryj, którym bardzo dziękuję. Nie powiem, że było łatwo – robiłem 10-12 treningów tygodniowo, zależnie od intensywności. Plan treningowy udało się zrealizować w 85%. Trochę zawiodły zapasy, ale wiem teraz, nad czym mam pracować przy kolejnych startach.

Podczas tych zawodów stoczyłem 3 walki. W półfinale spotkałem się z Piotrem Bagińskim. To była ciężka walka i nie udało mi się zapunktować w czasie regulaminowym. Gdy przyszło do dogrywki, Bagi zachował się bardzo honorowo. Wbrew błędnej decyzji sędziego o losowaniu monetą sam postanowił wybierać płaszczyznę rozgrywania dodatkowej minuty. Udało mi się obronić punkty i w ten sposób awansowałem do finału. Ta walka zostawiła mi pamiątkę na całe życie 😉 W finale miałem się spotkać ze Zbyszkiem Tyszką. Postanowiliśmy jednak nie walczyć tego pojedynku, ponieważ jesteśmy przyjaciółmi, razem trenujemy i w tym przypadku nie widzieliśmy potrzeby rywalizowania ze sobą. Zbyszek miał już miejsce w reprezentacji Polski, ja wszedłem do niej jako drugi. Mam nadzieję, że tę zaległą walkę rozegramy podczas finału Mistrzostw Europy 🙂

Podsumowując, był to bardzo dobrze zorganizowany turniej w dobrej lokalizacji. Myślę, że już niedługo zainteresowanie tym sportem wzrośnie i wkrótce cała czołówka sportów chwytanych będzie startowała także w tej federacji. Życzyłbym sobie i innym zawodnikom, żeby Mistrzostwa Polski w Grapplingu na stałe zagościły w Koninie, bo Jacek Wróbel wykonuje naprawdę niezłą robotę.

CO JEST KULANE?

Przeczytaj także