To bardzo motywujące hasło, sama mam je wytatuowane na ciele. Motywowało mnie ono od najmłodszych lat, gdy jeszcze nawet nie wiedziałam czym jest jiu-jitsu. Ale czy każdy ból przeminie sam z siebie? Czy każdy ból powinnyśmy ignorować?
Podczas wielu lat przygody ze sportem słyszałam hasła dotyczących bólu, np. „jak boli to znaczy, że rośnie”, „to tylko ból” lub „jak czujesz ból, to znaczy, że żyjesz”. Wszystkie w pewnym sensie są prawdą, natomiast dopiero jiu-jitsu nauczyło mnie, że są pewne rodzaje bólu, których nie można lekceważyć, a odpuszczenie treningu czy startu na zawodach jest wręcz wskazane w momencie ich występowania. Nie ukrywam, że już nie pamiętam poranka po treningu wieczornym dnia poprzedniego, aby mnie nic nie bolało. Zawsze czuje się a to plecy, a to kostka gdzieś strzeli, a to coś zakłuje w kolanie, nie możemy obrócić gowy jedną ze stron, albo nadgarstki czy palce odmawiają posłuszeństwa. Mimo wszystko, sumiennie idziemy każdego kolejnego dnia na matę.
Jak zatem zauważyć moment, w którym nie powinniśmy lekceważyć bólu? Pierwszym ze znaków, który może nam rozpoznać taki moment, jest niemożność ignorowania tego bólu. Jeśli ból nam przeszkadza na tyle, że nie możemy wykonywać podstawowych ruchów, technik czy ćwiczeń, tzn. że coś z tym trzeba zrobić. Próbowanie kontynuowania treningu w tym stanie, tylko pogorszy sytuację. Mimo, że jest udowodnione naukowo, że sportowcu mają duży wyższy próg odczuwania bólu niż osoby nie uprawiające sportu, to nie zmienia faktu, że sportowcy to też ludzie i ich granica jest w którymś punkcie zaznaczona.
„Trzeba nauczyć się przekraczać swoje granice, wyjść ze strefy komfortu”. Owszem, ale nie kosztem swojego zdrowia. Co nam przyjdzie po tym, ze trenujemy z kontuzją, która może się tylko pogorszyć i sprawić, że wypadniemy z maty nawet na kilka miesięcy?
Zatem bardzo ważnym krokiem w naszym działaniu jest odpowiedzenie sobie na pytanie w momencie odczuwania bólu – czy jest on dla mnie zagrożeniem. W trakcie naszej przygody ze sportem możemy odczuwać zarówno „dobry” jak i „zły” ból. Ten dobry, to będzie ten typu „jak boli, tzn. że rośnie”, czyli ból mięśni po wysiłku, która sprawia nam satysfakcję po mocnym treningu. Jeśli jednak ból hamuje nas w podstawowych ćwiczeniach czy ruchach, to znak, że to może być ten „zły” ból.
Warto dodać, że mimo wszystko ten „dobry” ból można zmiejszać, chociażby poprzez regularne rozciąganie się czy wałkowanie. Ponadto, różnego rodzaju zabiegi odnowy biologicznej, również przyspieszą regenerację i uśmierzą ból. Wcale nie jesteśmy skazani na nieustające odczuwanie bólu.
Natomiast, gdy dostajemy informację do mózgu, że odczuwalny ból może być dla nas zagrożeniem, warto się temu przyjrzeć. Ból mięśniowy, przy np. naciągnięciu czy naderwaniu, jest bólem złym. Dodatkowo, możemy odczuwać bóle chroniczne czy bóle ściegien/więzadeł. Wszystkie te rodzaje bólu powinny włączyć u nas system ostrzegawczy, sygnalizujący, że w naszym ciele dzieje się coś złego, czemu należy się przyjrzeć. Najczęście wystarczy odwiedzić fizjoterapeutę – nie takie trudne, prawda? W naszym sporcie chyba najczęstszym bólem jest ból barków. Mój fizjoterapeuta kiedyś mi powiedział, że jak bolą barki, tzn. że coś gdzie indziej w naszym ciele jest nie tak. Zazwyczaj to była szyja w moim przypadku, ale i zdarzały się jakieś punkty zapalne na plecach czy w klatce piersiowej.
Wniosek jest jeden. Bądźmy rozsądni jeśli chodzi o ból. Nie każdy ból można zignorować i nie z każdym bólem powinno się trenować. To, że odpuścicie jeden raz czy drugi, aby pójśc do fizjoterapeuty i sprawdzić przyczynę bólu, nie sprawi, że inni będą nas postrzegac jako…. „słabeuszy”. Dbajmy o siebie, ot co!
|MARIO