Co jest kulane #78 czyli o sztuce przegrywu słów kilka

 Jakoś ostatnio dotarło do mnie, iż dość często wybrzmiewam przez pryzmat przegranych na zawodach. Przy każdej niezbędnej ku temu okazji przypominam studentom, jak to swoją pierwszą walkę na zawodach wygrałem dopiero po trzech latach prób (PP Konin, 2011) i że w sumie to nie warto się poddawać, tylko jeździć i czerpać z tego jak najwięcej. Tak sobie jednak myślę, że moje mądrości jednak nie przegonią algorytmów, które sypią z rękawa Michaelem Jordanem, Sokratesem czy po prostu ideą „upadnij osiem razy, wstań dziewięć”. Coś jednak we mnie woła, krzyczy, aby spuszczać się nad tym zjawiskiem i szukać głębiej.

Chapeu Bas moim serdecznym kolegom po fachu, którzy niosą dobre słowo po kolejnych nieudanych próbach. Bardzo doceniam wszystkie sugestie, podpowiedzi że „za dużo rozkminiam i się wczuwam”, a powinienem wchodzić się napie#dalać i tyle. Chciałbym powiedzieć, że tak jest, ale nie jest. Dodatkowo przyznam, że perspektywa weterana sceny który staje na podium niemal na wszystkich zawodach od dekady wydaje mi się trochę taka odległa. Wiadomo, wszystko w dobrej wierze, ku lepszemu, ale cóż – „mordeczko, nie zrozumiesz” 🙂

Przejdźmy jednak bliżej sedna próbując nieco zmienić tonację tegoż wywodu. Wyniki na zawodach od zawsze stanowiły o jakości warsztatu, a co za tym idzie określały kto jest top, a kto jest not. Oczywiście po środku tego dysonansu jest jeszcze jeden ważny level – poczucie własnej wartości i chęć kontynuowania tej przygody. Ostatnio jakoś gadaliśmy na treningu o podobnych tematach – brutalnej stagnacji, przygnębiającej regresji i tego typu dolinach treningowych. Ktoś podrzucił wypowiedź bodajże Keenana, który powiedział że „Jiu Jitsu jest zajebiste pod warunkiem, że się  w nim rozwijasz”. W końcu ile można być „easy round” dla trening-partnerów i wracać do domu zbity i przemielony ? Kiedyś trzeba się odbić, grać lepiej, widzieć więcej i czerpać z tego fun. Decyzja o rywalizacji sportowej na zawodach w każdym wzbudza dużo emocji i jest stresorem, który na różny sposób może wpływać na wspomniane poczucie wartości. Odpowiadając na pytanie: czy powinna ? Z miejsca nasuwa się odpowiedź, że nie. Prastare księgi już mówiły o tym, że liczy się droga a nie cel, ale wiadomo jak to jest. Każdy chciałby czuć, że pykło, że może nawet sklei się jakieś video żeby pokazać rodzinie przy obiedzie jakiegoś sweepa, obalenie czy odwrotnego skręta z inside senkaku. Wiele mądrych głów, starszych kolegów po fachu powie Wam, że sam fakt startu w zawodach i podjęcia ryzyka jest bardzo wartościowy. Rezultat to coś na co często nie mamy wpływu, ale to jak podejdziemy do okresu przygotowań i na ile będziemy w stanie zachować fokus aby wykonać zadanie to kwestie nieocenione na drodze rozwoju. 

 Złapałem się już jakiś czas temu na tym, że moją największą bolączką jest porównywanie się do innych. Obserwowanie kolegów po fachu, którzy robią wyniki czasami nie działa tak jak powinno. Są dni w których niezmiernie cieszę się ich sukcesami, a są te w których mam po prostu żal dupy, że przy nich to ja jestem ogórek. Specjalnie jednak podkreślam, iż „są dni” bo to wszystko jest zmienne jak w kalejdoskopie. Czasami nostalgia, a czasami po prostu mam wyłożone, wstaje rano i cieszę się że mogę robić to co kocham. Wtedy te całe wygrane/przegrane po prostu bledną. Enjoy the ride. 

„Jeśli nie cieszysz się na czyjś widok to ja już pale świeczkę

Jeśli jeszcze drzecie japy na siebie, ostatecznie może być wcale nieźle”

 Myśle, że cytując fragment utworu będę w stanie najlepiej zobrazować sens obranej przez nas drogi. Bez skrajnych emocji, które odczuwamy po treningach, zawodach, sparingach to wszystko byłoby pozbawione całej magii. Idąc tym tropem trochę łatwiej jest zrozumieć, że z każdej cierpkiej przegranej (w pierwszej i do domu) po prostu trzeba się otrzepać i wrócić do tego co esencjonalne – frajdy z samego procesu treningowego i nauki nowych sztuczek. 
Zdrówka. 

tekst: Łukasz Truskolawski

CO JEST KULANE?

Przeczytaj także