W ostatni piątek nie było mi dane napisać dziesiątki z racji na nasilający się niedowład po kolejnych treningach na obozie. Otóż w czwartek wyruszyliśmy na Piranha Grappling Camp III z którego dopiero wczoraj popołudniu wróciliśmy do domu. Nie ma jednak tego złego, dziesiąte wydanie felietonu będę mógł poświęcić na podsumowanie trzeciej wizyty w Cetniewie. Było ciężko, korozja powoli ustępuje, ale idąc w myśl idei „no pain no gain” wiadomo, że warto.
Jeszcze nie minął rok od pierwszej edycji obozu, a za nami już trylogia. Za każdym razem z entuzjazmem wracamy do COS OPO Cetniewo z trzech podstawowych powodów – lubimy się bić, lubimy jeść i odpoczywać w dobrych warunkach. W końcu skrót OPO to nie przelewki i przez te kilka dni można było poczuć się jak kadrowicze, którzy właśnie w takich warunkach doskonalą swój warsztat. Przejdźmy zatem do sedna czyli fragmentu „lubimy się bić”. Można co prawda definiować te „bicie” na różne sposoby, od doskonalenia techniki po sprawdzian umiejętności w sparingach, nie pomijając aspektu bycia wytartym przez lepszych. W końcu po to jeździ się na obozy, aby dostać te solidne wpie#dol i podłapać nowe patenty od doświadczonych zawodników. Wbrew ogólnemu przeświadczeniu skrętówki nikogo nie zabiły, a już na początku obozu trener Zbigniew „Zybi” Tyszka opisał zasady bhp dotyczące niebezpiecznych technik. Nie omieszkał także przedstawić obozowiczom kilku „niebezpiecznych” uczestników, którzy mają na swoim koncie kilka nóg, aczkolwiek wszystko w (jak zwykle) dobrym tonie.
Część sparingowa podzielona była na dwie kategorie wagowe poniżej i powyżej 80 kg. Zarówno w pierwszej jak i drugiej grupie można było porobić z czołówką polskich grapplerów takich jak Mateusz Gamrot, Janek Andrejczuk, Kamil Wilk, Daniel Skibiński, Oskar Piechota i wieloma innymi mocnymi chwytaczami oraz zawodnikami MMA. Dochodzeniowa forma sparingów umożliwiała walkę na każdym poziomie zaawansowania i utrzymywała intensywność jednostki treningowej na odpowiednim poziomie.
Część techniczna, która poprzedzała każde sparingi także spełniała oczekiwania trenujących. Poranne treningi to zapasy z Danielem „Skibą” Skibińskim, które obejmowały podstawy technik zapaśniczych i jednocześnie pomagały rozruszać się przed sparingami. Sposób tłumaczenia technik przez Skibę jest bardzo czytelny i odzwierciedla doświadczenie Daniela w kwestii techniki zapaśniczej. Ciekawe rozwinięcia technik Daniela pokazywał Zybi, co ładnie układało się w całość jako połączenie zapasów i submission grapplingu. Popołudniowe treningi to kolejna porcja rozkminek dźwigni na nogi od Zybiego. Outside ashi, inside senkaku to dla niektórych dalej fizyka kwantowa, aczkolwiek obóz jest właśnie tą okazją w której można podpytać o szczegóły trenera Tyszkę.
Podsumowując, organizacja obozu Piranha Grappling Camp to ekstraklasa. Wielka piona dla Piotrka Pędziszewskiego, który po raz kolejny zadbał o to, aby wszystko grało jak należy. W sobotę na macie było trochę ponad 100 osób, więc bez dwóch zdań renoma obozu rośnie jak na bombie. Byłem na pierwszej edycji, umieram po trzeciej i już czekam na czwartą. Człowiek szybko przyzwyczaja się do potrójnego śniadania, ale rzeczywistość bywa brutalna. Dziękówka! Do zobaczenia na kolejnej edycji.
tekst: Łukasz Truskolawski
fot. Piotr Pędziszewski