Gdybym spiął dupę i napisał to wczoraj to mielibyśmy 22 wydanie felietonu 22 czerwca. Tak się jednak nie stało i mój liczbowy fetysz nie został zaspokojony, ale to rozkminiłem dopiero dzisiaj. Nie udało się napisać z prostego powodu – życie, życie jest nowelą. I tak właśnie zauważam, że w tej noweli jiu-jitsu zaczyna odgrywać nową rolę.
Jeżeli miałbym to sprecyzować, to przez bardzo długi czas powyższa nowela nosiła właśnie tytuł „jiu-jitsu”. Treningi, które stały się pracą. Zawody, które pochłaniały mnóstwo uwagi. Podkasty, redakcja i inne kwestie. Brakowało jedynie, żebym zapie#dalał do biedronki w raszu i spodenkach, a na obiad do babci w kimonie. Jak zaczynałem swoją przygodę trenerską oczywiście natchnęło mnie na założenie fejsbukowego fanpejdża. Tak się robi, takie są narzędzia, takie czasy. Pisałem, wrzucałem, raz częściej raz rzadziej, a któregoś dnia plejada myśli nie pozwoliła mi zasnąć. Pomyślałem „ku#wa, czy naprawdę chcę aby moje życie było definiowane głównie przez treningi ?”. No właśnie. Mam przecież mnóstwo innych zajawek, chyba coś tam do powiedzenia, a ciągłe informowanie otoczenia o tym że moje życie to treningi jest już passe.
Kilka dni później usunąłem stronę na fejsbuku. Pozbyłem się obowiązku i odlepiłem łatkę. Z resztą w dobie dzisiejszego boom’u na trenerów personalnych stwierdziłem, że trochę przypał stać w szeregu z niektórymi typami. Znam swoją wartość, robota się kręci raz lepiej raz gorzej, a swoje piśmienne potrzeby mogę spełniać na portalu. Z głowy. Wiatr zmian w ostatnim czasie spowodował totalne rozstrojenie rutyny i właśnie w tym momencie jiu-jitsu znów zaczęło być fajne. Właśnie w tym momencie, w którym większość czasu i skupienia zajmują sprawy związane z życiem prywatnym. Znów czekam z niecierpliwością na wieczorne treningi, znów lepiej pracuje mi się na prywatkach i chyba powoli odzyskuje głód rywalizacji.
Nigdy nie wiadomo co przyniesie lajf. Nie wiem czy to jakaś reguła, ale im więcej się pieprzy tym bardziej zbawienny staje się czas na macie. Wiem jedno, że mój pie#dolec na punkcie jiu-jitsu już dawno się skończył. Ciesze się, że jest ważną składową mojego życia, a nie stroną tytułową. Tymczasem pakuje mandżur i na lece na tre. OSSS
tekst: Łukasz Truskolawski
fot. Bartosz Gwacki