To już ćwiara. Po raz dwudziesty piąty zasiadam do pisania CJK i mimo, że za oknem pogoda średnia, nocka słabo przespana i samopoczucie lekko z dupy to głód pisania nie daje się obijać. Ostatecznie to właśnie pisanie pomagało mi w ostatnich miesiącach przetrwać emocjonalny blitzkrieg. Już nie pamiętam kiedy miałem tak wy#ebane na zdrowy styl życia i pokrewne jemu reguły. Oczywiście nie chodzi tu o jakąś brutalną autodestrukcję, aczkolwiek pojedyncze rutyny wypracowane na przestrzeni czasu poszły się je#ać. Zostało pisanie. Została potrzeba i wspomniany wcześniej głód wylania z siebie kilkuset słów. Nie dla poklasku, nie dla lajków. Dla kształcenia warsztatu, wyłącznie. Nic tak nie nakręca na pisanie jak czytanie, żadne odkrycie, a że trafiam na autorów którzy piszą w zajebistym stylu po prostu wiem, że tylko praktyka mnie do tego doprowadzi. Znajome ?
Pewka. Nie inaczej jest na macie. Tutaj natomiast jestem pozytywnie zaskoczony, że mimo wakacji z roku na rok coraz więcej osób decyduje się przychodzić na matę. Nie mieszkam w metropolii to co dla nas jest sufitem dla innych jest podłogą. Pole widzenia względem punktu położenia, a więc kilkanaście osób na wieczornych zajęciach przyprawia mnie o uśmiech. Od kilku długich miesięcy trenuje bez nastawienia zawodniczego. Bez zbijania wagi, bez szalonej intensywności, po prostu przychodzę na salę i robię robotę. Raz mocniej, raz luźniej. Czasami dorzucam aspekty przygotowania fizycznego, ale też jakoś bez większych planów, dla czystej zabawy. W tym czasie redefiniowałem swoje podejście do treningu, który chcąc nie chcąc stał się moją pracą. Niestety otarłem się o moment wypalenia, próbując robić wszystko na raz. Jak jest dzisiaj ? No właśnie szukam odpowiedzi. Nie ćwiczę, obżeram się, ale bez jiu-jitsu jakoś nie mogę. Zarówno ze strony trenera jak i studenta. Jaram się każdym nowym rozwiązaniem i każdym małym progresem moich ludzi. Ch#j w te jedzenie i fit-żyćko. Przyjdzie pora to znajdę te zagubione elementy układanki i cześć. Byle zdrowie dopisało, a będzie dobrze dzieciak !
Oczywiście, że będzie dobrze bo jedziemy na obóz ! Kolejny rok z ekipą Dragon’s Den nad jeziorkiem, gdzie czeka nas tydzień treningów i chillout’u w najlepszym towarzystwie. Pierwszy obóz zaliczyłem w roku 2009 i już wtedy wiedziałem, że udział w takich wydarzeniach to przełomowe momenty w życiu trenującego. Integracja z ekipą, możliwość sparowania z niecodziennymi przeciwnikami i warunki treningowe sprzyjające rozwojowi. To właśnie na obozach można się przekonać, że sportowcy to też ludzie, którzy lubią sobie wypić, zapalić i dobrze pojeść. Życie to nie insta i słodko pierdzące filtry na fotach. Życie to obozy treningowe, schabowy na obiad i browary na pomoście wieczorami. Potem pobudka, rozruch i dwa treningi dziennie. Nie mogę się doczekać, tym bardziej że napewno wjadą jakieś podkasty. Życzę i Wam udanych obozów i wakacji jakich sobie wymarzycie, nawet tych bez jiu jitsu. Peace !
tekst: Łukasz Truskolawski