Kolejny tydzień rozpoczęty. Dla niektórych zwykły poniedziałek, ten najbardziej znienawidzony dzień tygodnia, a dla niektórych następny dzień przygotowań do nadchodzących zawodów. Tak moi drodzy, do MP zostało już niespełna dwa tygodnie, więc czas się kurczy a zmęczenie daje się we znaki. Przez niemal rok zdążyłem zapomnieć jak magiczny jest ten okres i jakie uczucia towarzyszą tej ostatniej prostej.
Decyzję o tym, że biorę udział w Mistrzostwach Polski podjąłem jakoś pod koniec wakacji. W roku 2018 miałem zrobić sobie całkowity off od rywalizacji sportowej, ale „no ku#wa, nie da się”. Fajnie było trenować po prostu dla siebie, jeść bez ograniczeń i spojrzeć szerzej na te całe jiu-jitsu. Gorzej jak przychodziło jechać na turniej w roli redaktora i odpowiadać na te wszystkie pytania „mordo, a Ty czemu nie startujesz ?”. Stan zdrowia niektórym nie pozwala startować mimo szczerych chęci, a Ty Luke odpie#dalasz jakieś maniany. Bitch please. Nauczyłem się jednak odpierać ataki kolegów po fachu i twardo szedłem w swoje. No i dobra, rok nie wytrzymałem, ale zyskałem tyle ile chciałem. Dosłownie, gdyż po prostu znów zachciałem się bić !
Wróćmy jednak do meritum. Powiedziałem od razu, że na kimona schodzę do swojej „alma mater” czyli do kategorii piórkowej. Najbliższe grono z maty nie szczędziło wzniosłej szydery, jakoby miało mi się to udać. Owszem, lubię cukier, tłuszcz, sól i gluten, ale kiedy trzeba to lubię też zacisnąć zęby i przypilnować. A wiadomo, że trzeba bo zawody. Kilka lat temu, na początku mojej drogi startowej planowałem chudnąć tak po prostu, bez startu na horyzoncie. Mój kolega z maty powiedział mi wprost, że to się nie uda bo nie będę miał bodźca, który mnie zmotywuje. Kamil, miałeś rację 🙂 Oczywiście zrozumiałem to już wtedy, ale teraz po raz kolejny widzę jak dużym bodźcem do pracy i dyscypliny są przygotowania do zawodów.
Zawsze zastanawiałem się jak to jest trenować do zawodów, kiedy żyje się z jiu jitsu, dostaje się ciuszki od jakieś fajnej marki i ma się nad sobą dietetyka. Myślałem, że w takich okolicznościach to pewnie pestka, bo tak naprawdę już wygrałeś życie. Tak się składa że znalazłem się w wyżej wymienionych okolicznościach i ta pestka to jednak pic na wodę. „Nic mnie tak nie dojeżdża jak codzienność” jak niesie pewna pieśń, a wsparcie z zewnątrz nie załatwi za Ciebie tego co musisz zrobić. Nie oszukujmy się. Pani dietetyk pomoże, rozpisze, doradzi, ale jak nie chce ci się gotować to nic z tego nie będzie. Możesz mieć nowe rasze, kimona czy bluzy, ale nikt za Ciebie nie zrobi ciężkiej sesji treningowej po trudnym dniu w pracy.
Mimo wszystko jednak, warto zapie#dalać. Ciesze się każdym kolejnym dniem, który daje mi możliwość rozwoju i przygotowania do nadchodzących Mistrzostw Polski. Czwartki i piątki są już na totalnej wy#ebce, a po sobotnich sparach marzę już tylko o Netflixach i książce. Dziś zobaczyłem listy startowe i wyobrażałem sobie potencjalne zestawienia w pierwszej walce. Zajebiście, stresik jest, także „game is still the same”. Dozobaczyska w Gnieźnie !
tekst: Łukasz Truskolawski