Za nami weekend pełen sportowych emocji. Sportowych dosłownie, bez zbędnych skandali, kontrowersji i poświęcania uwagi tym, którzy niekoniecznie ze sportem powinni być utożsamiani. No dobra, nie wiem po jakiego grzyba w pierwszym zdaniu zajmuje jakieś stanowisko, ale nie miałem innego pomysłu. W każdym razie do sedna.
Terminologia wciąż się zmienia. Kiedyś postawiłbym na zwrot „przełomowy”, ale z całym szacunkiem to rodzimego języka od zawsze pałałem sympatią do zwrotów anglojęzycznych. Tak właśnie poznałem się z terminem „Game Changer”, który z definicji ma określać przełomowość, a mianowicie jednostki, które w jakiś sposób przyczyniły się do wspomnianego przełomu.
Załóżmy jednak, że pojęcie te może mieć dla każdego inne znaczenie. W jednym z klasyków polskiej kinematografii padło stwierdzenie, że „to co dla Ciebie jest sufitem dla mnie jest podłogą” albo jako, że „o gustach się nie dyskutuje”. Wydarzenia, a tak właściwie bohaterowie zeszłego weekendu są jednak uniwersalną etykietą pojęcia Game Changer.
W jednym z wywiadów po gali KSW Martin Lewandowski wspomniał, że po tylu latach świetnej dyspozycji Mateusz Gamrot powinien zmienić ksywą z Gamer na właśnie Game Changer. Jeżeli jeszcze nie skumaliście o co chodzi to Mateusz w sobotę wywalczył pas mistrzowski wagi piórkowej, stając się przy tym pierwszym zawodnikiem w historii organizacji z takim osiągnięciem. Mimo, że walka nie zakończyła się przed czasem to dla koneserów była naprawdę przyjemna do oglądania. Taktyka, odpowiednia strategia i zimna głowa spowodowała, że walka toczyła się właśnie w takim tempie jakim życzył sobie tego Gamer (czy już Game Changer ?). Regularne starty na zasadach chwytanych spowodowały, że Mateusz po prostu wie jak reagować w sytuacjach zagrożenia, a kto miał okazję kulać się z Gamerem ten wie, że oprócz swojej sprawności walczy bardzo mądrze i stara się jak najwięcej uczyć nowych rzeczy.
Nie jaram się boksem. Po prostu. Kwestia gustu, estetyki i zapewne przyzwyczajeń nie zachęca mnie do śledzenia sceny pięściarskiej i oglądania walk. Jakiś czas temu jednak obejrzałem podkast JRE w którym gościem był Tyson Fury. WHAAAAAAAAAT. Dokładnie. Ponad godzina historii człowieka, który nie tyle co osiągnął dno, ale za#ebał w nie z pełnym impetem. Od razu polubiłem go za autentyczność i wiedziałem już, że czekam na 1 grudnia z niecierpliwością. Po raz pierwszy w 30-letnim życiu poświęciłem niedzielny wieczór na powtórkę gali pięściarskiej i obejrzałem pełne 12 rund. Co tam się działo to już musicie zobaczyć sami. Bez wątpienia jednak Tyson Fury jest osobowością, a to jaką dyspozycją wykazał się w ringu po takich przejściach jest inspirujące.
Co jeszcze natomiast łączy Mateusza Gamrota, Tysona Fury’ego i pojęcie „Game Changer” ? Szacunek. Respekt. Postawa, którą zawodnicy zaprezentowali przed i po walce to w dzisiejszych czasach rarytas. No pewnie, że łatwiej jest opluwać i szczekać na przeciwnika, ale przecież ku#wa to nie tylko jest złe, ale na dodatek śmierdzi. Skoro pojedynki na najwyższym poziomie sportowym na które wszyscy czekają mogą pokazać nam prawdziwą istotę sportów walki to nie ma cenniejszej wartości we współczesnym świecie. Może nie w świecie biznesu, ale na tym się nie znam. Wiem jedno – jeżeli takie zachowania będą się powtarzać to znaczy, że nadchodzą lepsze, zdrowsze czasy.
tekst: Łukasz Truskolawski