Ostatnio zwróciłem uwagę na to co dzieje się na mediach społecznościowych moich idoli. No dobra, może trochę przesadzam z tymi idolami, ale zazwyczaj ludzie, których obserwuje i „kciukuje” to jednostki niosące ze sobą pozytywny przekaz. Nie zawsze i nie tylko, ale w końcowym rozliczeniu z ich refleksji można wynieść dużo dobrego. W takim towarzystwie staram się obracać.
Lubię pisać o swoich refleksjach i łapie się na tym, że próbuję przekazać w nich jakąś lekcję. Moi złośliwi koledzy mówią, że znowu wpadam w te motywacyjne brednie, aczkolwiek wielu z nich nawet przez moment nie miało okazji zaznać jak wygląda życie poświęcone dyscyplinie sportu. Wyrzeczenia, determinacja, sukcesy i porażki to tylko kilka aspektów, które powodują, że stajemy się bogatsi w doświadczenie. Dlaczego zatem nie podzielić się tym z innymi ?
Ten właśnie aspekt ostatnimi czasy wiedzie prym na wszelkich mediach społecznościowych. Wpisy takich jednostek jak Josh Hinger, Tom DeBlass czy John Danaher to przecież codzienne oraz darmowe wykłady o tym jak możemy być lepszą wersją siebie, nie tylko na macie, ale także w życiu codziennym. Ktoś by powiedział, że to kolejne motywacyjne pie#dolenie i autopromocja w celu podbicia followers’ów. Być może w zakłamanym świecie fitnessu, ale raczej nie tutaj. Nie mówię o tym, że świat BJJ jest pozbawiony fałszu, ale ten najczęściej można wyniuchać na kilometr. Czasami mam wrażenie, że te właśnie dobroczynne działanie jiu-jitsu powoduje, że ludzi przepełnia bezwarunkowa chęć pomocy drugiej osobie. Oczywiście, że niektórych z#ebów nie da rady zmienić, ale szkoda mi mojej cennej żółci by wylewać ją w tym wpisie.
Co więcej, jestem przekonany, że właśnie zaczyna robić się większy popyt na inspirację, aniżeli na wszechobecny trash-talk. Ja na przykład znudziłem się Gordonem, ale bardzo ciesze się z jego merytorycznych wpisów i wypowiedzi na temat aspektów czysto sportowych. Nie wiem co słychać u naganiaczy, którzy lubią obrazić tego i tamtego i napisać, że świat należy do nich. To jest fajne czasami, ale na dłuższą metę po prostu czerstwieje jak kajzerka. Ostatnio oglądałem video-wywiad z jednym z moich muzycznych idoli i poruszył on ciekawą kwestię w temacie relacji i oceny pracy innych. Według niego znaczna część społeczeństwa z większym impetem wymieni rzeczy, które według nich są chu#owe, niż te które warto zobaczyć. Rzeczywiście jest tak, że łatwiej przychodzi nam mówić o tym co nam się nie podoba, a na pewno z takim samym entuzjazmem nie potrafimy przekonać kogoś do wartościowych i fajnych rzeczy. Z ludźmi jest chyba tak samo, am I right ? Poświęcamy więcej uwagi na tych, którzy w rzeczywistości są nic nie warci, a tracimy czujność w kwestii tego ile dobrych i wspaniałych rzeczy dzieje się dookoła.
Tutaj właśnie na ratunek przychodzą wielkie postacie jak te wymienione wcześniej. Ja na przykład stwierdziłem, że nie będę pie#dolił się w tańcu i napisałem DM’a do Hingera i DeBlassa z prostym „dziękuje”. Czasami jedna krótka refleksja ma ultra-terapeutyczne działania i potrafi nie tyle co zmotywować do działania, ale uśmiechnąć się w środku. Nie chodzi tutaj o to, że po przeczytaniu takiego wpisu biegniesz na trening choć już otworzyłeś czipsy i spaliłeś blanta. To coś wiele większego, a tak właściwie małego na swój sposób. Zwykła chęć wsparcia. Zwykła i niezwykła, gdyż ze strony ludzi, którzy ze swoją pozycją już dawno mogli olać temat i dusić się w swoim majętnym sosie. A jednak. I to jest piękne.
tekst: Łukasz Truskolawski