Tak mi się przypomniał ten numer Kazika i chyba najlepiej pasuje do kwestii, którą zechcę poruszyć. Idziemy do przodu, a kalendarz staje się coraz bardziej nabity i jest naprawdę trudno o wolny weekend w domu. Może nie wszędzie jeszcze sale treningowe pękają w szwach, ale powszechniejsze stają się treningi prywatne czy coraz bardziej rozwojowe jiu-jitsu wśród dzieci i młodzieży. Coraz częściej można spotkać tych, którym udaje się żyć z tego szeroko pojętego BJJ lifestyle , a czasy które przyszły sprzyjają autoreklamie i wszystko zaczyna kręcić się jak należy.
Jeszcze kilka lat temu tekst „z samego jiu-jitsu nie wyżyjesz” był powtarzany niczym mantra i było logiczne, że treningi i praca to dwa niezależne byty. Okazuje się, że jednak jakoś można, a zatem wszystko wskazuje na to, że świat idzie do przodu, a BJJ się rozwija. No to sprawa rozwiązana. Wydawałoby się, że okej. Niestety jednak nie okej i jak zwykle tam gdzie pachnie hajsem i stanowiskiem tam znajdą się osobistości łase na tę jedyną okazję. „Pieniądz i władza to wspólnicy przebiegli” i w przypadku środowiska treningowego takie coś ma również miejsce. Nawet w ultra-przyjaznej atmosferze jaką niesie ze sobą mata.
Trafiłem ostatnio na tę historię, w której dziewczyna i jej 6-letni syn zostali wydaleni ze swojej akademii. Bohaterem tego wszystkiego był jeden z czarnych pasów centrum dowodzenia Atos JJ San Diego Josh Hinger, który poprzez nią trafił na wieczorny trening do lokalnej akademii w Meksyku. Prowadzący tam zajęcia instruktor z brązowym pasem przyjął Josha i mimo sugestii dziewczyny nie prosił go o ubiór klubowego kimona. Po treningu oczywiście posypały się zdjęcia, które jednak długo nie powisiały. Dość szybko zadzwonił telefon od profesora czuwającego nad klubem z sugestią by je usunąć, a dziewczynę wydalić z akademii. Nie odbyło się to w kulturalnym akcencie, gdyż postanowił to zrobić osobiście i przez telefon urządził sobie na niej słowną sieczkę. Dodatkowo, wspomniany instruktor z brązowym pasem w swojej obronie wyparł się, jakoby wiedział cokolwiek o przybyciu Josha na matę.
Każda opowieść ma dwie strony, jak mówią. Nie zagłębiając się w to co było dalej, można jedynie utwierdzić się w przekonaniu, że biznesowo BJJ ma się dobrze. Tworzy pewien system sprawnie działających jednostek w której zawsze znajdą się te zatrute przez ego i kult czarnego pasa. Może jest tak, że po prostu nagle uświadamiasz sobie jak ważną postacią jesteś w swoim otoczeniu i te wpatrzone w Ciebie ślepia postanowisz zamienić na wyznawców i klientów ? Zastanawiam się wyłącznie jak to jest, że niektóre jednostki mimo upływu lat na macie i poświęceniu się sztuce wciąż mają w sobie te parszywe cechy charakteru. Przecież Jiu Jitsu lecz z tych najgorszych kompleksów, nieustannie depcze ego i ustawia w szeregu. To ludzie się zmieniają czy po prostu zawsze tacy byli ? Może to właśnie ta teoria, że odrobina władzy weryfikuje kim jesteś jest tutaj najbardziej trafna. Wiadomo, korpo zmienia, ale tylko tych co dają się zakręcić 🙂
Osobiście nie doświadczyłem jeszcze podobnych historii, a niemal wszyscy których poznałem na macie byli raczej pod jej dobroczynnym wpływem. Zajawka jest wciąż najsilniejszym fundamentem i to dzięki niej mówimy językiem Jiu-Jitsu, gdziekolwiek byśmy nie trafili. Gałąź biznesowa również zaliczyła spory skok z czego możemy się tylko cieszyć, a w komercjalizacji łatwiej po prostu jest dostrzec tych, którym zależy głównie na hajsie. Jeżeli chodzi o mnie to nie zapominam po co tu jestem, a te powody są niezmienne od niemal dekady. Mimo to lubię również przytulać gruby sos za prywatki i trwonić go na płyty, kiksy, ciuchy i restaurancje. Nie obrażę się również jak zacznie wpadać go więcej i przyjdzie mi zmierzyć się z ciężarem sukcesu zawodowego, który zweryfikuje mój warrior spirit. Nie zapowiada się jednak, aby motywacją przestali być ludzie, samodoskonalenie i epickie napie#dalanki na zawodach. Zdrowia !
tekst: Łukasz Truskolawski