Co jest kulane #58 czyli o miłości do jedzenia słów kilka

Wiedziałem, że w końcu przyjdzie dzień w którym siądę do pisania na temat żarcia. W sumie to zapytałem sam siebie dlaczego tak późno, dlaczego wcześniej nie poświęciłem żadnego wydania na temat tak bardzo ważny i istotny w życiu każdego. Nasz związek ewoluował na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat, ba, rzekłbym że wciąż ewoluuje, a jak wiele jeszcze przed nami tego nawet nie przewidzisz.

Wszyscy kochamy jeść. Dobrze zjeść. Mówiąc szczerze to nie znam osób, które mają obojętny lub nijaki stosunek do szamki, a jeżeli takowe poznałem to nie było nam po drodze i cześć. Wiadomo, natura tak nas stworzyła, że po prostu musimy jeść, aby nie umrzyć. W ten oto sposób przemysł spożywczy na przestrzeni lat zdominował światową gospodarkę i dzięki temu możemy spędzać czas w hipermarketach wypełniając koszyki wszystkim co tylko zapragniemy. Pełna gama kolorów, dla dużych i małych, a wszystko po to, aby uczynić człowieka szczęśliwym dając mu poczucie, że chwila spędzona ze smakiem jest czymś wyjątkowym. Poczucie to wraz z upływem czasu kształtuje w nas tak zwane nawyki żywieniowe, a co za tym idzie wpływa na decyzję w kwestii tego co wrzucamy do koszyka, a następnie na talerze.

Bynajmniej nie będzie to tekst to tym, że warto być fit i jeść tylko zdrowe rzeczy. Żaden ze mnie przykład, a przez dekadę treningów nigdy nie dociąłem się do six-paka na brzuchu przez właśnie ten burzliwy związek z konsumpcją kalorii. Pamiętam, jak jeszcze przed rozpoczęciem treningów na macie zasuwałem na pakernię, a znajomy koleżka rozpisał mi pierwszą dietę, która miała pomóc do#ebać mięśnia i zrzucić smalczyk. Nie trudno się domyślić, że jadłospis pakera anno domini 2007 wyglądał mniej więcej jak kurczak, ryż, brokuły, ciemny chlebek i jajka. Sam nie pamiętam czy wogóle wytrwałem na tym przez jakiś czas, ale był to pierwszy kontakt z czymś co było nazwane celowanym jadłospisem.

Na treningi BJJ zaszedłem jako spasiony skrzacik z wy#ebanym kołdunem na który ciężko pracowałem piwerkiem, czipsami, czekoladą i gastrofazą o 1 w nocy. Trener coraz częściej mnie dojeżdżał, że muszę schudnąć bo nigdy nic nie osiągnę. Jakoś po 2 latach regularnych treningów i kilku próbach ogarnięcia udało mi się wreszcie jakoś zbić kategorię wagową w dół co wpłynęło na kompozycję ciała i ogólną sprawność fizyczną. Nie wspomnę już o tej satysfakcji, kiedy napotkani znajomi zachwycali się jak schudłem, a matula myślała, że poważnie choruje i nie chcę jej nic powiedzieć. Rzecz w tym, że wciąż nie zmieniło się nic w naszej relacji z szamką. Dalej po cichaczu opie#dalałem to co smaczne, a na samą myśl o zamówieniu pizzy dostawałem euforii. Doszło wręcz do tego, że jeżeli dwie godziny przed treningiem nie zjadłem ryżu z owocami to nie szedłem na matę bo nie wypełniłem protokołu. To nie było dobre, nie róbcie tak moi drodzy.

Mijały lata i chyba wreszcie mogę powiedzieć, że doszedłem do jakiegoś porozumienia z miską. Określenie „czystej michy”, które obecnie funkcjonuje w naszej społeczności to wciąż lądy nie do końca odkryte, aczkolwiek najważniejszy wniosek jaki udało mi się wyciągnąć przez te wszystkie lata to dojść do ładu z samym sobą. Nie trenujemy sportów sylwetkowych, a więc dążenie za wszelką cenę do upragnionej kraty na brzuchu skończy się zapewne kolejną obsesją maniakalną, która przysłoni wzrok na to co naprawdę się liczy. Zajadanie stresu i kompulsywne obżeranie się już dziś nie jest na porządku dziennym, aczkolwiek miłość pozostała. Kiedyś wysnułem taką teorię, że ktoś kto nigdy nie doświadczył restrykcji kalorycznych nie będzie w stanie zrozumieć tego jak naprawdę smakuje kajzerka z żółtym serem i pomidorkiem. Przed nami sezon startowy, a więc redukcje wjadą na pełnej z tą różnicą, że nie polegam już tylko na sobie, a na życzliwych kobietach, które pomagają mi to wszystko ogarnąć. Droga była długa, smaczna i niejednokrotnie okupiona bólem brzucha. Było jednak warto, aby w końcu na równi pokochać pizze i duszone brokuły. Smakówa !

tekst: Łukasz Truskolawski

CO JEST KULANE?

Przeczytaj także