Dosłownie kilka minut temu gdzieś podczas produktywnego scrollingu wpadłem na fotkę z zawodów, której bohaterem jest treneiro Krzysztof. Było to zdjęcie z ostatnich MP ADCC więc automatycznie przypomniałem sobie ten dzień oraz jego barwy. W sumie to barwy jak najbardziej zwycięskie dla teamu, a więc emocje weszły za mocno jak można się domyślać.
Tematem natomiast, który zajął mnie po chwili była rola i znaczenie head-coacha, profesora i szefa. Pomyślałem, że koniec końców przecież na pytanie o ulubionego zawodnika wymieniłbym swojego człowieka bez dwóch zdań. Przede wszystkim z racji na to, że dobrze znamy się nie tylko na macie, a więc wartość zawsze będzie dodatnia. Być może to po prostu kwestia zwyczajnej ludzkiej natury w formie przywiązania do drugiego człowieka i codziennego orki, która uświadamia Ci jak miernym warsztatem jeszcze operujesz. Wszyscy przecież znamy opowieści o horrorach treningowych ze swoim profesorem. W sumie to jeżeli wiązanie relacji w życiu byłoby tak mechaniczne nieskomplikowane jak na macie to świat byłby lepszym miejscem, ale nie o tym.
Zakładając, że społeczności trenujące tworzą swego rodzaju plemiona to każde z nich od zawsze miało swojego wodza. Ten natomiast dawał przykład, przewodził i dbał o swoich ludzi. Nie wiem czy zawsze, bo z historii dwója, ale w naszym świecie tak to się odbywa. Powierzamy swoje życie drugiemu człowiekowi, który uczy nas od zera i często sprawia, że wchodzimy w ten styl życia na pełnej ku#wie. Każdy na swojej drodze treningowej przeżywał dramaty związane z codziennym dostawaniem batów od trenera. Ku zdziwieniu wraz ze wzrostem poziomu treningowego coraz częściej możemy liczyć na propozycję „pierwszej luźnej” z troskliwym trenerem. Jak widać hard work pays off, ale te hard to poczujesz dopiero o poranku.
Wiadomo, że wyniki sportowe tylko nakręcają temat. Kiedy obserwujesz swojego codziennego kata na placu boju i widzisz, że gładzi swoich oponentów w każdych okolicznościach na równi cieszysz się i wiesz, że codzienność dorzuca ci kilogramy do tułaczki. Chyba nie trzeba tłumaczyć jak ważną rolę odgrywa aktywność naszego profesora w motywacji do startów. Oczywistą sprawą jest, że wyniki imponują, aczkolwiek nie jest to sensem tej gry. Droga do celu jest jak wiecie tą wartością, która potrafi właśnie tak urzec w procesie kształcenia, że dostrzegamy coś więcej niż kawałek blachy i świecidełka. Na dobre i złe jesteśmy z ludźmi, którzy są towarzyszami wędrówki przez żywot na macie i wskazują kierunek doskonalenia.
No więc tak, szanuj profesora swego. Niech ta droga, której wyznaczył azymut nie będzie wypełniona lenistwem, marudzeniem i szukaniem wymówek. Chyba w jakiś sposób będzie to powolna spłata tego co dostałeś i torowanie drogi kolejnym pokoleniom. Dzisiaj natomiast bierzemy extra rundę z trenejro. OSSS !
tekst: Łukasz Truskolawski