Co jest kulane #63 czyli krajobrazy po bitwach i nowe spojrzenia

Its done. Etap zamknięty. Kolejny raz, a jednocześnie pierwszy. Tyle lat startów, próby emerytury, powroty, kontuzje. W sumie to nie za wiele blaszanych pamiątek, ale tysiące rozkminek i miliony reakcji. W dużej mierze to raczej droga do poznania samego siebie, aniżeli budowanie zawrotnej kariery i bicie rekordów. Nie chciałem nigdy zaznaczać na lewo i prawo o swoim statusie zawodniczym, gdyż po prostu łatwiej było robić swoje w cieniu, po cichu i wierzyć w to, że najlepsze jeszcze nadejdzie.

Latka lecą, klimat się ociepla. a perspektywa widzenia często skłania się ku procesom ruchów tektonicznych. To co było oczywiste lub zero-jedynkowe, dziś nabiera kształtu pytajników lub gdzieś pomiędzy młotem a kowadłem. Nie inaczej wyglądało to wszystko od samego początku, kiedy po ultra przebojach zdrowotnych w głowie pojawiła się myśl aby zadebiutować w IBJJF, a mianowicie na Europeans No-Gi w Rzymie. Tak właściwie to dopiero od początku lipca, a mianowicie na obozie Dragon’s Den obroty treningowe poszły znacznie w górę. W wakacje to wiadomo jak z frekwencją na macie, kto był ten był, a zatem można było dorzucić treningi na siłce. O tych natomiast można napisać kolejny tekst, a zwłaszcza jak realizujesz program specjalnie pod konkretny turniej i jesteś dojechany po to, aby po wypoczynku dysponować mocą superbohatera.

Nie chciałbym jednak poświęcać wydania na prepsy. Zarówno one jak i turniej są już przeszłością. Na chwile obecną ważniejsze jest to, jak wiele się zmieniło po tym wejściu na matę. Być może niektórym to po prostu kolejne zawody, gdyż zaliczyli tego syfu na setki, no ale cóż, all or nothing. W sumie to pomyślałem dlaczego tak późno ? a z drugiej strony wiem, że trzeba dojrzeć do tego syfu. Choćby do tego, że w pierwszej walce do góry powędrowała ręka mojego rywala. W pierwszej rundzie, po 8 minutach było po wszystkim. 12 tygodni rzetelnej pracy i skupienia mimo prywatnego blitzkriegu pożegnało się z założeniem uzyskania wysokiego wyniku sportowego. No i co dalej ?

Gówno. Byłem smutny przez około 10 minut, siedziałem z bluzą na głowie, a potem poszliśmy jeść. Poszliśmy nad morze, pospacerować, a potem pobujać się bez celu w tym bezcennym powietrzu pięknego krajobrazu po bitwie. To wszystko pachnie inaczej, nawet miejsca które znasz na pamięć. Przed powrotem zawitaliśmy jeszcze na salę, aby przybić pione z resztą i przy luźnej kawce pogadać o Jiu-jitsu i innych pierdołach. Czuje, że najważniejszym aspektem tego wyjazdu było odkrycie kolejnej planszy, która jeszcze bardziej urozmaica możliwości wyboru. Przekonanie się, że można wszystko i że trzeba więcej jak się chce bić wszędzie. Nie ma żalu. Nie ma smutku. To był bezcenny czas, weszła życiówka, a reszta kiedyś tam przyjdzie. Najgorsza bitwa trwa, ta z głodem !

tekst: Łukasz Truskolawski

CO JEST KULANE?

Przeczytaj także