Co jest kulane #70 czyli postpandemiczny letniak

Dobrnęliśmy do tego momentu w roku kalendarzowym, którego przymiotem jest wszechobecny luz. Słońce nie oszczędza, upały na przemian z ulewami pozwalają na obywatelski obowiązek narzekania, a komary mają konkretne chlanie. Można by przecież rzec, że wszystko po staremu, aczkolwiek wiadomo że nie do końca. Przecież jeszcze 100 dni temu mieliśmy nie wychodzić z domu, mieliśmy się bać i mieliśmy przenieść swoje życie już w pełni do wirtualnej rzeczywistości. Tam natomiast się kłócić, godzić, sprzeczać, kochać, nienawidzić i upuszczać frustrację związaną z zaistniałą sytuacją. 

Mimo statystyk, które wciąż notują nowe zakażenia jesteśmy już dwa miesiące po bardzo ważnej dacie, a mianowicie po legalnym powrocie na mate. Pięknie będzie wspominać ten złoty okres kiedy treningowe państwo podziemne na dobre rozwijało swoje konspiracyjne metody na praktykę ukochanej sztuki. Ba, to już nawet nie chodziło o miłość tylko o najzwyklejszą biologiczną potrzebę, no ale to już za nami, będzie co wspominać wnukom.

Postpandemia przypadła akurat na okres letni, a więc zostaliśmy wrzuceni w czas w którym wszyscy zwykli odpoczywać po roboczych dziesięciu miesiącach edukacji czy pracy zawodowej. W naszym przypadku to oczywiście czas podzielony pomiędzy kolejnymi turniejami, obozami sparingowymi, przygotowaniami, zbijaniem wagi i miksowaniem tego z codziennymi obowiązkami. Już na samą myśl kiedy o tym piszę czuje się zmęczony, ale nie, wcale się tak nie czuje. Przez ostatnie miesiące nie było ani zawodów, ani zbijania wagi, ani obozów sparingowych, ani przygotowań i miksowania tego z życiem codziennym. Było życie codzienne w którym usilnie poszukiwało się różnych sposobów na to by jednak narzucić sobie jakiś porządek, a nierzadko było to dochodzenie do momentu w którym odbijałeś się od dna lenistwa, aby piąć się przez chwilę na szczyt możliwości (dostępnych na dany moment). 

Kalendarzowe lato wraz z końcem czerwca rozpoczęliśmy obozem kidsów w pięknym mazurskim pejzażu. Domki, jezioro, plaża, okrągły tydzień kanapeczek i oczywiście okrągły tydzień nauczania Jiu-Jitsu najmłodszego pokolenia. Te natomiast w roku bieżącym musiały doznać wręcz traumatycznego doświadczenia (ta, mhm, jasne) polegającego na wybiciu ich z klasycznego rytmu dnia podzielonego na ciężką pobudkę – szkołę – dom – lekcje – podwórko/komputer – spanie. Ich dojrzały i płomienny sarkazm z którym wypowiadali się o zdalnym nauczaniu najlepiej oddawał niepowagę sytuacji i być może Ministerstwo Edukacji powinno taki materiał przerobić. W każdym razie kidsy nagle musiały wejść pod zegar: pobudka-rozruch-śniadanie-sprzątanie-trening-obiad-trening-kolacja-sprzątanie-spanie. Oczywiście był czas wolny i było go naprawdę dużo gdyż jak się okazało wszyscy jesteśmy bardzo postpandemiczni. Ciężko powiedzieć, że kidsy dysponowały na matach swoją najlepszą dyspozycją, ale jak wspomniałem to nie był dla nich łatwy okres. 6 dni obozu z dwoma treningami dziennie po niemal 3 miesięcznej labie to poważna sprawa i wyszło naprawdę gites. Trenerzy natomiast dokładając wszelkich starań, aby postpandemiczny obóz spełnił swoją rolę również obnażyli swą naturę postpandemiczną.  Jeżeli w tym momencie przyszło Ci na myśl, że ktoś tu wykonywał jakieś nieodpowiedzialne ruchy to skończ proszę lekturę i się pożegnajmy. Fajnie było po prostu poczuć się znowu w tym letnim klimacie obozu, który w tym roku miał odrobinę inny charakter, ale zarówno kidsom jak i obecnej tam kadrze (piona Radomiaki !) dał naprawdę mnóstwo pozytywnej energii. 

Póki co na matach pod korek, widać głód, widać chęci i tak sobie myślę, że może to i dobrze że niektórzy doświadczyli tej utraty swobody. W końcu ile można tłumaczyć, że ruszenie dupy i rozwijanie swoich zajawek to przywilej, a nie przymus ?

tekst: Łukasz Truskolawski

CO JEST KULANE?

Przeczytaj także