Co jest kulane #9 czyli podziemne jiu jitsu, nie dla pieniędzy

Ubiegły tydzień zleciał spod znaku ACB Jiu Jitsu. Uwierzcie, gdyby ktoś mnie zapytał co słychać to bez zająknięcia odpowiem „Absolute Championship Berkut człowieku!”. Nie chodzi nawet o samą kwestię mojej zajawki tylko o nasilenie wieści ze środowiska, które w tym tygodniu zostało przejęte przez rosyjską organizację. Wczoraj rano dowiedzieliśmy się o title-shocie Wardziaka na gali w Kazachstanie, a już wieczorem poszło info o trzynastej gali w Kaliforni, która narazie odsłoniła „tylko” kilka walk, ale takich że głowa mała.

W każdym razie dzisiaj nie o tym. To znaczy o ACB, ale zdecydowanie bliższym, bo o tym w Warszawie. Słyszeliście pewnie o turnieju, na którym można wyciągnąć kasę za miejsca podiumowe? Tak? To zajebiście, bo frekwencja nie przebiła Grand Prix w Mińsku Mazowieckim. Jeden z rywalizujących czarnych pasów Janek Andrejczuk napisał na swoim fb, że po tak znikomej frekwencji prawdopodobnie kolejna organizacja, która wnosi pieniądze do sportu podaruje sobie nasz krajowy rynek BJJ. Z perspektywy rozwoju zawodniczego jest to smutne wch#j! Pamiętam Janka jeszcze rywalizującego na trialsach World Pro w Warszawie, które były tak naprawdę pierwszą opcją zawodów oferujących „cokolwiek” poza medalem, dyplomem i waflami ryżowymi Kupca. Trialsy jak wiadomo umarły, gdyż frekwencja spadła do żenująco niskiej liczby. No to po latach przerwy pojawiło się ACB, oferujące o wiele lepsze warunki niż UAEJJF w kwestii wygranych i na zawodach mamy zapisanych około 250 osób. Wydawałoby się, że gdyby nie wsparcie zagranicznych zawodników to liczba ta byłaby o wiele mniejsza.

Od wczoraj chodzi mi po głowie pewne porównanie. Jeżeli słuchacie rapu, to zapewne rozróżniacie pojęcia „podziemia” i „komercji”. Przedstawiciele tego pierwszego od zawsze operują takimi zwrotami jak „jeb#ać komercję, nie dla pieniędzy, dla czystej zajawki” przy czym rzeczywiście większość z nich nigdy nie wybija się poza pewien pułap i tworzy dla swojego grona. Mam wrażenie, że taka sama akcje dzieje się w naszym sporcie. Przez lata wszyscy pchają się na zawody IBJJF, które nie dość że pożerają mnóstwo hajsu za startowe i licencje to jeszcze wymagają inwestowania niemałego siana w podróż. W przypadku lepszej dyspozycji wygraną jest niesamowity kawałek medalu i punkty w rankingu! W moim osobistym odczuciu zawody IBJJF były dla zamożnych. Nigdy nie pojechałem, bo po prostu nie było mnie na to stać. Ktoś by teraz mógł powiedzieć „jak nie pojechałeś, to po co pier#odlisz?”, a głównie dlatego, że szlag mnie trafia jak słyszę.  że najbliższe Rome Open i ME NO-GI to jakieś święto europejskiego jiu jitsu. Jeżeli tak jest to ja jestem innego wyznania, takich świąt nie obchodzę. Fuck it.

Wychodzi na to, że lepiej startować dla zajawki. Pieprzyć pieniądze do wygrania, lepiej wydać półtora tyśka na wyjazd i przywieźć ładną blachę (albo i nie). Szczerze mówiąc mam nadzieję, że ACB wróci do Polski z kolejnymi zawodami, gdyż jest to naprawdę rozwojowa opcja dla naszej sceny. To, że przez lata nie dostawaliśmy nic za wygraną nie oznacza, że taki stan rzeczy należy zaakceptować. Proponowałbym wspierać tych, którzy naprawdę doceniają wysiłek włożony w wygraną, a tych którzy jedynie ciągną hajs olać ciepłym moczem. Pozdrawiam.

tekst: Łukasz Truskolawski

CO JEST KULANE?

Przeczytaj także