Właśnie sprawdziłem, że od niemal miesiąca nie weszło żadne CJK. Jesień nie tylko dobija brakiem słońca, ale także podkrada codziennej motywacji oraz wenie, która nie ukrywajmy odgrywa dużą rolę w tym piśmiennym rzemiośle. W każdym razie dziś znów trochę o zawodach, lecz w wersji „after party”. Przygotowania i ból dupy związany z ograniczeniem kalorii już opisałem, a na dzisiaj przygotowałem kilka refleksji z perspektywy człowieka najedzonego i leniwego.
„I nie zmienia się nic” jak nawinął jeden z weteranów polskiej rap gry. Zła passa na Mistrzostwach Polski nadal trwa, gdyż kolejny rok wtopiłem w pierwszej walce na punkty. Ostatni raz dobrą dyspozycję miałem w roku 2012, gdzie na MP w Łodzi udało mi się stanąć na podium. Potem już niestety same wtopy. Coroczna zajawka na tą imprezę i przygotowania jest jednak silniejsza, a wydaje mi się że te porażki nakręcają mnie jeszcze bardziej na to by wrócić za rok i wreszcie do#ebać do pieca. Co by jednak nie mówić był żal i niesmak. W dużej mierze byłem wku#wiony, że pokazałem takie jiu-jitsu które wiecznie krytykowałem na forum publicznym. Nudne i zachowawcze. Tak moi drodzy, rok przerwy od startów lekko mówiąc paraliżuje i odbiera ten bezcenny luz, który w walce pomaga wyczuć sytuację. Zawsze wychodziłem z takiego założenia, że jak przegrywać to chociaż w dobrym stylu. Tak, wiem że pamięta się jedynie wygranych, ale istotnym jest aby patrząc w lustro móc sobie powiedzieć, że napie#dalałeś do samego końca i próbowałeś.
Z kolejnym rokiem coraz bardziej doceniam ludzi dookoła siebie. Ogrom inspiracji i wiedzy, które może przynieść zwykła rozmowa to jedna z cenniejszych rzeczy w życiu. Mistrzostwa Polski oprócz swojego sportowego charakteru to tak naprawdę najlepsza okazja, aby naładować pokłady codziennej motywacji i dowiedzieć się czegoś nowego. Nie tylko ploteczek kto z kim i dlaczego, ale o sobie przede wszystkim. Mówią, że porażka uczy najbardziej, a ja wciąż nie czuje się doktorem habilitowanym w tej kwestii. Mam jednak takie przeczucie, że cokolwiek by się nie działo to powiedzenie „it’s not about medals or titles” nabiera coraz większych kształtów. Czy to jest właśnie ta nauka ? Chyba tak. Przegrałem, zjadłem, potem znów zjadłem i było już lepiej. Wieczorem obejrzałem swoją walkę i po prostu się śmiałem, jak bardzo spięło mi dupę. Czego się spodziewałeś gościu po roku przerwy ? Że będziesz mat savage ? Żyćko cię zweryfikuje, ZAWSZE.
Wnioski ? Przerwa wróciła głód rywalizacji, ale zabrała pie#dolnięcie. Póki zatem jest zdrowie to warto startować, gdyż nawet wjebka w pierwszej walce da Ci o wiele więcej niż przysłowiowa strefa komfortu. Zdrówka !
tekst: Łukasz Truskolawski
fot. Olga Gandurska