Ostatnio zbieram się niemiłosiernie długo do tekstów, podcastów czy nagrywek video. Wszelkie ambitne plany depcze mi codzienność, a tak właściwie lenistwo trzymające w ryzach tylko te priorytetowe kwestie. No cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz taki czas, powtarzam jednak jak mantrę – LUKE NOT DEAD.
Fajnie jest czuć, że jeszcze tak naprawdę mogę usiąść i coś napisać. Z początkiem roku #22 ruszyliśmy kilka kwestii redakcyjnych dzięki czemu znów działamy nieco sprawniej. Całe szczęście. W świecie BJJ dzieje się naprawdę sporo, ale przyznam szczerze że nie o wszystkim warto pisać. Niezmiennym pozostaje jednak fakt, że należy pozostać wiernym fanem gry niezależnie od wszystkiego.
Ta właśnie kwestia od jakiegoś czasu nie daje mi spokoju, a mianowicie nakazuje wydać się na świat w postaci tekstu/video czy podcastu. Nie wiem na ile w Waszej świadomości funkcjonuje pojęcie bycia „fanem” i czy kiedykolwiek utożsamialiście się z tym zjawiskiem, ale pozwólcie że przedstawię wartość tej roli w moim życiu. Od początku.
Otóż mamy rok 98-99. Jako jedenastoletni entuzjasta wschodzącej popkultury chłonę dużo z otaczającej mnie rzeczywistości. Polski RAP zaczyna hulać na podwórkach i choć niewiele rozumiem z tego co mówią starsi o minimum dekadę mieszkańcy podobnej rzeczywistości czuje, że to jest właśnie to. Na urodziny, święta i inne okoliczności chcę kasety, dużo kaset, a dostaję nawet CeDeka ! Poznaje kumpli z którymi dzielimy zainteresowania, przegrywamy kaseciaki i mamy swoją jedyną słuszną drogę. Nie zapominajmy o obleganych wypożyczalniach VHS, gdzie niejednokrotnie wypożyczało się te same pozycje po kilka razy w miesiącu. Po drodze wkrada się zajawka na NBA, która również pochłania ostatni skrawek mojej małoletniej duszy i po raz pierwszy stawia w sytuacji w której praca nad warsztatem kosztuje wysiłek, frustracje, pot i krew.
Chwile później zajawa na basket ogranicza się do oglądania ligi, a kolejną miłością życia staje się skateboarding. W tym przypadku nie ma inaczej niż poprzednio. Całe życie koncentruje się na kółkach, dekach, trackach, filmach i spotach na mieście. Wspominam tamte lata zajebiście miło i wiem, że gdyby nie ten czas nie doszedłbym z Jiu Jitsu do miejsca w którym jestem. Otóż wtedy zakiełkowało we mnie poczucie, że podstawą szczęścia w życiu jest robienie tego co się lubi i lubienie tego co się robi.
Jak zatem inaczej wyrazić to „lubienie” niż poprzez oddanie całej swojej uwagi dziedzinie którą oddychamy ? Trzeba być fanem. Kumatym, obrotnym i zorientowanym w temacie. Nie wyobrażam sobie, żeby moje zainteresowanie Jiu Jitsu kończyło się po wyjściu z sali. Nigdy tak nie było. Już od samego początku połączyłem kropeczki i wiedziałem, że chce być z nim jak najwięcej. Na ratunek przychodziły gale UFC z których jeszcze nie za wiele kumałem, piracone szkoleniówki czy codzienna prasówka news-ów z kraju i zza granicy. A jakby tak kiedyś pisać w redakcji, siedzieć w temacie bardziej niż tylko trenując ? Ale by było…
Od dłuższego czasu powtarzam swoim studentom, że trzeba być fanem i trzymać się takiej mentalności. Dajmy się pochłonąć swojej zajawce, a zawsze będziemy przed tymi, którzy podchodzą do tematu wybiórczo i byle jak. Bylejakość to cecha na sezon lub dwa, a póki nie opuszcza nas entuzjazm i zaangażowanie fana możemy być pewni obranej drogi.
Zdrówka !
tekst: Łukasz Truskolawski