Cechą ludzi jest to, że gdy tylko można się o coś pokłócić, to oni to zrobią. Wszędzie kto pojawiają się podziały, chwilę później pojawiają się spięcia i konkurencja. W pewnym sensie dotyczy to również brazylijskiego jiu jitsu, gdzie mam podział na Gi i No-Gi.
Przez długie lata BJJ było kojarzone głównie z kimonami, systemem pasów i belek oraz zawodami IBJJF.
Z kimoniarskiego pola wywodzą się największe legendy tego sportu. W ostatnich latach na znaczeniu zyskuje jednak formuła bez kimon – przeważająca ilość gal z superfightami dotyczy właśnie jej, a za tym idą pieniądze.
Największe wady kimon
Sformułowanie zarzutów kierowanych pod adresem zawodów kimoniarskich nie jest szczególnie trudne. Zawsze rozbija się to o widowiskowość, a więc zasady. Dominującą organizacją jest IBJJF, a większość mniejszych zawodów bazuje na jej zasadach. Superfighty, które zdarzają się stosunkowo rzadko również są planowane pod kątem zasad największej organizacji świata. Wiele osób twierdzi, że problemem jest czas trwania walk, pasywność zawodników, kalkulacja i walczenie na przewagi (gdzie większość czasu walki opiera się na statycznej kontroli), mocne ograniczenia co do atakowania nóg.
Z jednej strony wydaje się że racja jest tu oczywista, z drugiej jednak trzeba zaznaczyć, że wiele walk jest dynamicznych, ilość poddań na każdym turnieju z rok na rok rośnie, a zawodnicy często dążą do dominacji, a nie przetrwania walki na przewadze. Dodać do tego trzeba, że na zasadach No-Gi również bywa nudno – choćby powolne łapanie się za ręce w stójce czy przechodzenie gardy mogą trwać w nieskończoność.
Mocne nazwiska w obu formułach
Kiedyś startowanie w obu wersjach było normą – najlepsi zdobywali tytuły zarówno w kimonach na IBJJF, jak i na ADCC (przykładami są Braulio Estima, Felipe Pena, Buchecha czy Andre Galvao). To czyniło ich zawodnikami kompletnymi z pełnym wachlarzem umiejętności, jakie oferuje BJJ. Każde ważne zawody były naszpikowane znanymi nazwiskami, co ekscytowało fanów. Obecnie zawody w kimonach mają mniej sportowych „celebrytów”. Są oczywiście mocno rozpoznawalne nazwiska jak Mica Galvao, Fellipe Andrew, Adam Wardziński czy Andy Murasaki, jednak jest ich znacznie mniej niż tych, którzy startują wyłącznie w formule No-Gi. Malejąca liczba gwiazd jest problemem dla kimon.
Zdanie znanych zawodników
Zawodnicy, tak samo jak i niestartujący pasjonaci również lubią się przekrzykiwać która wersja BJJ jest lepsza, są też głosy rozsądku.
Gordon Ryan: Szczerze mówiąc, w Ameryce to umiera. W ciągu następnych 10 lat Gi zostanie wycofane. No-Gi to przyszłość.
Craig Jones: Gi jest martwe od dawna, tak myślę. Powiedzieli mi na FloGrappling, że finały mistrzostw świata w czarnych pasach w gi oglądało mniej widzów niż kartę wstępną WNO.
Nicholas Meregali: Gi straciło grunt pod nogami na rzecz No-Gi. Dzieje się tak z wielu powodów: zawodnicy wykonują połowę pracy, organizacje manipulują rozwojem sportu, aby móc nad nim panować, niezwykle przestarzałe przepisy, brak komunikacji i poparcia społecznego dla branży.
Marcus „Buchecha” Almeida: Nadal trenuję w Gi, ponieważ to kocham. To coś, co mnie pasjonuje, ale nie trenuję pod kątem zawodów.
Kiedy trenuję w gi, to jest to coś, co kocham i nie myślę o zawodach, szczególnie dlatego, że nie podobają mi się obecne zasady.
JT Torres: Mam wrażenie, że dopiero w ostatnich latach stało się powszechne, że niektórzy trenują tylko w Gi, a inni tylko w No-Gi. Dla mnie to wydawało się dziwne, ponieważ zawsze robiłem jedno i drugie, od samego początku. Powiedziałbym, że osoba trenująca oba style ma przewagę, ponieważ po prostu inaczej postrzega grappling. Można to uzyskać tylko trenując obie formuły.
Liczba startujących
Co jednak ciekawe, zawody w kimonach były i nadal są liczniejsze niż No-Gi. W szybkim tempie rośnie również liczba startujących i to na każdym szczeblu, widać to choćby po liczbie rejestracji na Mistrzostwa Polski w kolejnych latach. Możnaby wysnuć tezę, że ludzie niekoniecznie chcą oglądać walki, ale trenować wolą w kimonach.