Subiektywne odczucia zwykłego śmiertelnika, po finałach ADCC

Kurz po finałach ADCC jeszcze nie opadł w pełni. Obserwując najlepszych z najlepszych przez cały weekend, pośród wielu różnych, ale zawsze pozytywnych odczuć, króluje jedno najważniejsze – mamy wielkie szczęście, że stanowimy cząstkę tej fantastycznej, grapplingowej rodziny.

W żadnym innym sporcie, „elita” nie jest tak dostępna dla zwykłego śmiertelnika, jak w brazylijskim jiu jitsu. Wyobrażacie sobie sytuację, kiedy Wasz ulubiony sportowiec – piłkarz, koszykarz, czy tenisista – jest na wyciągnięcie Waszej ręki? Myślicie, że z Cristiano Ronaldo da się porozmawiać, jako zwykły kibic? Nie sądzę. Na finałach ADCC była sama śmietanka grapplingu. „Ronaldo”, „Lebron”, „Federer” i cała reszta brazylijskiego jiu jitsu. Praktycznie każdy z uśmiechem na ustach przybijał piątki z fanami, robił zdjęcia, rozmawiał. Niesamowite doświadczenie! Można było poczuć się onieśmielonym, ale jednocześnie biła od tych wspaniałych sportowców normalność, co przypomina, że to przede wszystkim fajni ludzie.

Spośród wielu przykładów, przytoczę tylko legendarnego Renzo Gracie. Wspaniała osobowość, która przejmuje serce każdej osoby w pomieszczeniu, w kilka pierwszych sekund po wejściu. Szeroki uśmiech, serdeczność, zagadywanie do wszystkich wokół siebie. Byliśmy świadkami, jak w hotelowym lobby Renzo uczył przy barze prawidłowego picia wysokoprocentowych napojów. Bezcenny widok. Jeżeli miałbym wybierać konkretną drogę, którą pójdzie moje jiu jitsu, to wybrałbym drogę Renzo – radosną i otwartą dla wszystkich.

Ci wspaniali sportowcy reprezentujący naszą ukochaną dyscyplinę, to przede wszystkim fantastyczni ludzie. Jestem dumny, że mogę być choćby najdrobniejszą częścią, czegoś tak wielkiego.

CO JEST KULANE?

Przeczytaj także